MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Cała rodzina Gruchlików ma prawdziwego bzika na punkcie straży pożarnej

(toms)
Nestor rodu, Józef Gruchlik, jest strażakiem ochotnikiem od 70 lat. Jego syn, Jerzy, szefuje zakładowej straży pożarnej przy kopalni Zofiówka, a swoją żonę, Urszulę, poznał podczas zawodów pożarniczych.

Nestor rodu, Józef Gruchlik, jest strażakiem ochotnikiem od 70 lat. Jego syn, Jerzy, szefuje zakładowej straży pożarnej przy kopalni Zofiówka, a swoją żonę, Urszulę, poznał podczas zawodów pożarniczych. Nic dziwnego, że ich dwie córki, Hania i Kasia, również gaszą pożary.

Od dziecka biegałem w hełmie strażackim i tak już zostało - mówi Jerzy Gruchlik. - Jeszcze dobrze nie potrafiłem mówić, a już wiedziałem, że zostanę strażakiem - mówi z uśmiechem strażak.

Restauruje stary sprzęt

Pan Jerzy prócz tego, że jest zawodowym strażakiem, jest też naczelnikiem OSP Jastrzębie Górne i wielkim miłośnikiem wszelkiego rodzaju sprzętu strażackiego.

- Interesują mnie sprzęty, które pochodzą sprzed II wojny światowej. Choć w moich zbiorach są również młodsze akcesoriów - mówi Jerzy Gruchlik.

Przygoda z gromadzeniem strażackich eksponatów rozpoczęła się zupełnie niedawno, od zakupu sikawki konnej, która pochodzi prawdopodobnie z roku 1880.

- Przeczytałem artykuł w gazecie o mieszkańcu Opola, który kupił na złomowisku sikawkę i ją zrekonstruował. Pomyślałem wtedy, skoro ktoś znalazł takie cudo na złomowisku, to ja też mogę. No i namierzyłem taką sikawkę w Gostyniu - opowiada z pasją pan Jerzy.

Mój nick to "Kasia 998"...

Sikawka kosztowała tysiąc złotych (cena złomu). Prawie dwa miesiące codziennej pracy potrzeba było, aby przekształciła się w piękną, w pełni sprawną sikawkę konną.

- Na początku, gdy mąż zaproponował kolegom ze straży odrestaurowanie starej sikawki, większość śmiała się pod nosem. Później chętnie przychodzili pomagać - mówi żona Urszula.

Sikawka z Gostynia niespodziewanie zapoczątkowała kolekcję sprzętu pożarniczego. Teraz Gruchlikowie mają cztery różne sikawki, dziesiątki hełmów, trąbek sygnałówek, prądownic, dzwonków i wiele wiele innych strażackich skarbów.

W zdobywaniu zabytków bierze udział cała rodzina. - Choć mama chyba nie wie o wszystkim, co tata kupuje - mówi z uśmiechem, młodsza z córek Kasia. - Większość eksponatów zakupujemy przez portal Allegro. Tata wyszukuje, a ja dokonuje wszystkich formalności na komputerze. Mój nick to "Kasia 998", oczywiście tata mi go wymyślił - mówi uśmiechnięta Kasia.

Pan Jerzy nie zbiera jednak tego wszystkiego po to, aby trzymać w garażu. Wszystkie sikawki konne mają się dobrze i można nimi z powodzeniem gasić jeszcze pożary. To za sprawą właśnie pana Jerzego w Jastrzębiu od dwóch lat są organizowane Wojewódzkie Zawody Sikawek Konnych. - Serce mi się kraje, gdy widzę sikawkę, która stoi przed jakąś remizą i robi za pomnik. Jeśli jest sprawna, powinna być wykorzystywana - mówi strażak.

Dwie córki Gruchlików, Kasia i Hania, są członkiniami kobiecej drużyny OSP w Jastrzębiu Górnym. Właśnie na sikawce konnej z Gostynia wygrywają rywalizację z innymi kobiecymi drużynami. - To świetna zabawa i kultywowanie tradycji rodzinnych. Jeździmy całą rodziną na zawody ogólnopolskie i wojewódzkie. To wielka przygoda - mówi Kasia, która z wykształcenia jest pedagogiem, ale ciągle się zastanawia nad tym, aby zostać strażakiem. - Tata namawiał mnie na studia w wyższej szkole pożarnictwa już po maturze. Wtedy nie chciałam i wybrałam pedagogikę, teraz żałuję - mówi Kasia. - Ale jeszcze nie wszystko stracone - dodaje.

Każdy musiał pomagać

Pasją do pożarnictwa zaraził rodzinę jej dziadek, Józef Gruchlik, który dziś liczy sobie 90 lat, do straży pożarnej wstąpił, gdy tylko skończył 18 lat. Było to tuż przed zakończeniem II wojny światowej.

- Jestem strażakiem od siedemdziesięciu lat. Pamiętam jak bardzo Jastrzębie było zniszczone przez wojnę. Wtedy mieliśmy do dyspozycji sikawkę na wozie, ale nie mieliśmy koni. Gdy wybuchł pożar, to na początku biegało się po gospodarstwach za koniem i dopiero jechało się do pożaru - wspomina tamte czasy pan Józef. Gdy już sikawka konna była na miejscu akcji, strażacy brali się do pompowania wody i gaszenia. Zdarzało się jednak tak, że akcja trwała tak długo, że strażacy przy pompie padali z wycieńczenia. W takiej sytuacji brało się pierwszego lepszego mężczyznę z tłumu gapiów, który bez gadania pompował dalej.

- Nikt nie mógł odmówić pomocy, wtedy to było karane - mówi pan Józef.

Pożary gasiło się sikawkami konnymi do mniej więcej roku 1950.

- W 1953 roku otrzymaliśmy pierwszą motopompę, a dopiero w 1962 dostaliśmy samochód - wspomina nestor rodu. Pan Józef przez ponad pół wieku był szefem OSP Jastrzębie Górne.

Może muzeum...

Kiedy Jerzy Gruchlik przestanie kolekcjonować strażackie skarby? - Marzy mi się stworzenie plutonu starostrażackiego. Chciałbym ludziom pokazać, jak kiedyś, przed wojną, strażacy gasili pożary i w co byli wyposażeni - mówi pasjonat. Pluton strażacki z czasów przedwojennych był wyposażony w trzy wozy, z sikawką, drabiną i tzw. wozem rekwizytowym. - Gdybym teraz wygrał w totka 50 tysięcy, to kupiłbym sikawkę i drabinę. Akurat tyle to kosztuje - mówi pan Jerzy.

W przyszłości reszta eksponatów zebranych przez Gruchlików ma trafić do remizy OSP Jastrzębie Górne. - Gdy rozbudują naszą remizę, będę chciał w jednej z sal urządzić małe muzeum - mówi pan Jerzy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Seria pożarów Premier reaguje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jastrzebiezdroj.naszemiasto.pl Nasze Miasto