Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niezwykła historia o dawnym uzdrowisku

Katarzyna Spyrka
Katarzyna Spyrka
Poznajcie niezwykłą historię Łucji Pisarskiej, 86-letniej mieszkanki Zdroju, która mieszkała i pracowała w folwarku rodziny Witczaków!

Przechadzający się po pięknych ogrodach kuracjusze, popijający gdzieniegdzie solankę, "Katarzynkę" i "Jastrzębiankę", a do tego schorowani robotnicy, którzy przyjeżdżali tutaj na zabiegi lecznicze. Taki obraz dawnego uzdrowiska "Jastrzemb" niewielu już dzisiaj pamięta. Nam udało się dotrzeć do pani Łucji Pisarskiej, 86-letniej dziś mieszkanki Zdroju (na zdjęciu ze swoją siostrzenicą), która spędziła całe swoje młode życie, mieszkając i pracując w folwarku należącym do Mikołaja Witczaka, uznanego lekarza i drugiego po Hrabim Koningsdorfie właścicielu uzdrowiska! To za jego czasów ośrodek przechodził oblężenie kuracjuszy z całej Europy.- Aż trudno uwierzyć, że dziś po łaźniach, wspaniałych ogrodach, pijalniach z najlepszą solanką w Polsce nie ma już ani śladu - mówi nam z sentymentem Łucja Pisarska, która przeniosła nas w "złote czasy" uzdrowiska - w lata 30-te, 40-te i 50-te XX-wieku, gdy jeszcze w krajobrazie Jastrzębia nie było kopalnianych szybów.

Jest grudzień 1925 roku. W Jastrzębiu jak zwykle tłumy kuracjuszy korzystają z zabiegów w łaźniach i popijają solankę. W domu należącym do folwarku Witczaka, słynnego lekarza uzdrowiskowego, na świat przychodzi Łucja Pisarska. Jeszcze tego nie wie, ale tak, jak cała jej rodzina i ona zostanie wkrótce mieszkanką, a później pracownicą dworu rodziny Witczaków, współwłaścicieli uzdrowiska.

Skazani na Witczaków

- W folwarku Witczaka pracowali moi dziadkowie i rodzice. Za pracę dostawali pensję i mogli mieszkać w budynkach należących do rodziny Witczaków - mówi nam nasza bohaterka, która z dwójką rodzeństwa i rodzicami musiała się pomieścić w dwóch skromnych pokoikach z komórką. - Mama robiła kąpiele dla kuracjuszy, którzy przyjeżdżali tu z całej Polski na zabiegi lecznicze. A byli to różni ludzie - wspomina Łucja Pisarska, dziś 86-letnia mieszkanka Zdroju. To jedna z nielicznych jastrzębianek, która doskonale pamięta okres świetności dawnego uzdrowiska. - Z kolei ojciec miał bardziej rozbudowaną funkcję. Był tzw. złotą rączką. Jeździł traktorami i obsługiwał maszyny do młócenia zboża. Jak trzeba było, pracował jako kierowca. Woził inspektorów we dworze, a nawet samego Mikołaja Witczaka - mówi z dumą pani Łucja.

Dla każdego była robota
W końcu i kilkunastoletnia Łucja musiała znaleźć sobie zajęcie w folwarku. Trafiło na ogród.
- Oj, to był ogród. Ogromny. Nawet trudno go opisać. Dziś nikt mi w to nie uwierzy, ale rozciągał się od bramy folwarku, aż do starej Katowiczanki, później porodówki na ul. 1 Maja - przywołuje wspomnienia jastrzębianka. - Robiła wszystko. Od podlewania kwiatów, po sadzenie warzyw i zbieranie kartofli z pola, aż do zrywania nowalijek. Te trafiały później na stragan przed folwarkiem - ucina pani Łucja.

Wody i jedzenia dostatek
Rodzina Pisarskich tak, jak i kuracjusze, dostawali na talerze wszystko, co pracownicy folwarku wyhodowali w ogrodzie. Nie brakowało też mięsa. W chlewach była zawsze spora gromadka świń i krów, które po odpowiedniej robocie wykonanej przez dworskiego rzeźnika, zaspokajały najbardziej kapryśne podniebienia gości.
- No i woda. Prawdziwa solanka. Pamiętam jeszcze, jak ojciec woził na traktorze borowinę, żeby była lepsza. Do dziś mam słabość do solanki. Zamawiam sobie butelki u znajomego piekarza, który kiedyś piekł chleb dla kuracjuszy. Pan Gomola do dziś prowadzi piekarnię i robi w niej pieczywo na solance - mówi nam z uśmiechem na twarzy 86-latka, której mimo sędziwego wieku, pamięć wciąż nie zawodzi. - Piliśmy wodę, bo alkoholu nie można było. Zwłaszcza mój dziadek nie mógł. Był trębaczem. Co godzinę musiał stawać na dworskim placu, żeby oznajmić pełną godzinę. Nie mógł sobie pozwolić na kieliszeczek, bo wtedy mógłby jakąś pominąć - śmieje się jastrzębianka. Pani Łucja pamięta jeszcze czasy, kiedy kuracjusze bawili w kasynie, gdzie jej ojciec czasem pilnował porządku oraz te, kiedy wsiadał zimą na konie, żeby odśnieżać śnieg w całym Jastrzębiu. Te historie z pasją opowiada siostrzenica kobiety.

Pyszna Jastrzębianka i Katarzynka
- Ciocia była na świecie przede mną, więc to ona ma większą wiedzę. Ja urodziłam się w 1953 roku, już po upaństwowieniu uzdrowiska. Też mieszkałam w folwarku z rodzicami. Spędziłam tam całe swoje dzieciństwo - wspomina z sentymentem Elżbieta Pasztor. - Bawiłam się w dużym ogrodzie u Sióstr Boromeuszek, które jeszcze wtedy też przyjmowały w swoich progach kuracjuszy. A jak chciało mi się pić, to biegałam do pijalni wód. Tamtejsze pracownice mnie znały, więc dolewały wody do szklanek - mówi pani Elżbieta. Młodzi biegali też do rozlewni wód. Dziś nie ma po niej śladu. Mieściła się naprzeciwko dzisiejszego basenu. Produkowano w niej pyszne: Katarzynkę i Jastrzębiankę.

Zakochana w kuracjuszu
Lata młodzieńcze szybko minęły, a wtedy pani Elżbieta wybrała się na studia do Bielska. Na wakacje przyjeżdżała do Jastrzębia. - Jeden taki wyjazd zmienił całe moje życie. Podczas dancingu zorganizowanego przez grupę kuracjuszy, która kończyła uzdrowiskowy sezon, poznałam swojego przyszłego męża. Przyjechał się tu leczyć - wspomina Elżbieta Pasztor. Co ciekawe, nie była to jedyna taka historia w tej rodzinie.
- Moi rodzice też się tu poznali. Mama była kelnerką, a tato gościem - dodaje.

od 7 lat
Wideo

Kalendarz siewu kwiatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jastrzebiezdroj.naszemiasto.pl Nasze Miasto