Tylko przez dwa miesiące tego roku straż pożarna w Jastrzębiu Zdroju wyjeżdżała osiem razy do płonących garnków pozostawionych na kuchenkach gazowych. W trzech przypadkach winę za "płonące obiady" ponosi sama osoba, mieszkaniec ul. Śląskiej.
- Na szczęście w większości przypadków wyjazd strażaków, kończy się na przewietrzeniu mieszkania - mówi st. kpt. Mirosław Juraszczyk, zastępca komendanta PSP w Jastrzębiu Zdroju. W każdym przypadku scenariusz jest prawie identyczny. Sąsiedzi widzą dym w klatce schodowej, alarmują straż pożarną, która przyjeżdża na miejsce, wchodzi do zadymionego mieszkania, otwiera okna i budzi właściciela kopcącego garnka.
- Dokładnie tak wyglądały trzy nasze interwencje na ul. Śląskiej - mówi Juraszczyk. Każdy sprawca jest potem wzywany do komendy Państwowej Straży Pożarnej w Jastrzębiu. Tam strażacy pouczają go i każą mandatem w wysokości nawet 500 zł. Gdy takie argumenty nie docierają do sprawców zagrożenia, sprawa trafia do sądu. - Tak właśnie stało się w przypadku mieszkańca ul. Śląskiej. Po trzecim razie skierowaliśmy sprawę do sądu - wyjaśnia Juraszczyk. Mieszkaniec ul. Śląskiej już w zeszłym roku przypalił obiad sześć razy.
W takim przypadku sąd może orzec wysoką grzywnę lub nawet więzienie, spółdzielnia lub sąsiedzi mogą wystąpić o eksmisję. Strażacy nie wiedzą w jaki sposób apelować do mieszkańców. - Może wysokie kary będą jakimś rozwiązaniem - mówi zastępca komendanta jastrzębskiej straży pożarnej. Same wyjazdy do przypalonych obiadów, tylko w tym roku kosztowały straż pożarną ponad dwa tysiące złotych.
Strażacy przypominają, że gdy niebezpieczeństwo pożaru zaistnieje powyżej drugiego piętra, w akcji bierze udział samochód ze specjalistyczną drabiną, a to podwaja koszty akcji.
Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?